poniedziałek, 14 października 2013

Via ferrata M.Strobel w Dolomitach

Via ferrata to inaczej żelazna droga i jak sama nazwa wskazuje jest to droga/szlak turystyczny ubezpieczony żelaznymi linkami, drabinkami, stopniami, czasami mostkami. Całość tworzy trasę poprowadzoną często po stromych ścianach skalnych, a żelazne dodatki mają za zadanie zabezpieczyć, a czasami wręcz umożliwić poruszanie się po niej. Chcąc wybrać się na ferratę konieczne jest posiadanie specjalnej lonży.

Wyjazd na taka właśnie atrakcje uskutecznialiśmy we włoskich Dolomitych po sezonie, w październiku i dzięki temu uniknęliśmy tłumów.  Czytaj relacje z wyjazdu do Włoch


Jeszcze w domu zaplanowaliśmy trasę i wydrukowaliśmy mapy. Niestety na miejscu, w Cortinie D'Ampezzo okazało się że wszystkie wyciągi które prowadziły bezpośrednio do ferrat o tej porze roku (październik) są zamknięte na 10 spustów. Tego nie przewidzieliśmy. Z jednej strony można było tam podejść pieszo, ale tak straszenie mi się nie chciało. Wymarzyłam sobie bezpośrednie wejście na upragnione żelazne drogi, a nie dodatkowe męczarnie na podejściu. Po zasięgnięciu języka w informacji turystycznej i kupieniu mapy zdecydowaliśmy się na Via Ferrate Michelli Strobel. Co okazało się trafnym wyborem.



Podejście do Via ferraty zaczyna się od parkingu Fiames. Szlak jest stromy ale niezbyt długi. Praktycznie cały czas prowadzi lasem aż pod ferratę. Via Ferrata Strobel poprowadzona jest niames praktycznie pionową ścianą i sporymi zakosami.

Pod ściana ferraty spotkaliśmy grupę osób która ku memu zdziwieniu szła z przewodnikiem. No i jak to zwykle bywa, w mojej głowie zaczął układać się oczywisty (rzecz jasna tylko dla mnie) schemat:
1. Nasza pierwsza ferrata
2. Przewodnik prowadzący grupę
3. Ferrata musi być bardzo trudna
4. My nie mamy doświadczenia i przewodnika
5. Niechybna śmierć zaraz po postawieniu pierwszego kroku.
Na szczęście oprócz całkiem dobrze rozwiniętej wyobraźni, mogę czasami pochwalić się używaniem zdrowego rozsądku. Ten na szczęście wygrał i nawet nie podzieliłam się swoimi przemyśleniami z moim towarzyszem wszystkich podróży. Co obojgu zapewne wyszło na zdrowie :)



Grupce z przewodnikiem wyjątkowo nie szło ubieranie się w uprząż, więc zmuszeni byliśmy (ku memu przerażeniu) wyprzedzić ich. Najprawdopodobniej tego dnia byliśmy pierwszymi turystami na szczycie.



Najcięższy-jak to zwykle bywa-był pierwszy krok. Jednak po pierwszych metrach poczułam się już bardzo pewnie i droga stała się czystą przyjemnością. Było kilka trudności przy których psycha troszeczkę się chwiała, np drabinka która delikatnie mówiąc nie zachęca do dalszej drogi. Ekspozycja też czasami dostarczała większej dawki adrenaliny. Wszystko to jednak mieściło się w moim pojęciu dopuszczalnego delikatnego dreszczyku emocji który jest wręcz konieczny w tego typu atrakcjach.



Na szczyt Punta Fiames (2240 m. n .p.m) dotarliśmy po ok 3 godzinach via ferratowych zmagań.



Zejście, choć niezbyt emocjonujące za to długie i momentami nudne, obfitowało w przepiękne widoki.






Po pokonaniu całej drogi poczułam niedosyt, miałam wrażenie że tak na prawdę dopiero co się rozgrzałam a już wszystko się skończyło. Choć planowaliśmy kolejną ferratę na dzień następny, z powodów od nas niezależnych musieliśmy z tego pomysłu zrezygnować.


Była to nasza pierwsza, ale jestem pewna na 100% że nie ostatnia via ferrata. Mam nadzieję że jeszcze nie raz będę miała okazje opisać kolejne "osiągnięcia" w tej dziedzinie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz