środa, 9 października 2013

Kutaisi..i czujesz się jak w domu.

Jak wile osób podróżujących do Gruzji, wylądowaliśmy w Kutaisi. Tam zaplanowaliśmy jeden dzień odpoczynku, zwiedzania i ucieczkę w inne miasta Gruzji. W końcu według przewodników, blogów i informacji na internecie to miasto oprócz Jaskini Prometeusza, Katedry Bagrati i Klasztoru Gelati nie ma nic do zaoferowania. Cóż za błędna opinia.

Wszystkie wyżej wymienione obiekty zwiedziliśmy w ciągu jednego dnia. Zaczęliśmy od Katedry Bagrati, która powstała w XI w. a odbudowana i odrestaurowana trafiła na listę UNESCO. Mam nadzieję że nikt mnie nie zlinczuje, nie jestem pasjonatką sztuki, ani architektem i na mnie ta katedra nie zrobiła wielkiego wrażenia. Katedra jak katedra..


Po lewej stronie katedry, można dostrzec narośl (a raczej nowotwór złośliwy), która zupełnie nie pasuje do jej stylu..jak dla mnie to taki kiepski żart architektoniczny.


Następnie wraz z nowo poznanymi Polakami udaliśmy się wypożyczonym autem do Jaskini Prometeusza. Pięknej jaskini. Choć wiem że wiele osób jest rozczarowana turystycznym sposobem "podania" tego obiektu, dla mnie ta jaskinia jest rewelacyjna. Świetnie podświetlona, ogromna, wielopoziomowa, z nieziemskimi naciekami, stalaktytami, stalagmitami itd. Przyznaje że niedociągnięcia typu zupełnie niezamaskowane kable, skrzynki, hydranty, rurki, troszkę przyciągały uwagę, ale czy warto przejmować się takimi drobnostkami w tak przebajecznym miejscu? Ja jaskinią jestem zachwycona. Spędziliśmy tam ponad godzinę i nie nudziłam się ani sekundy.





Ostatnim z założonych wcześniej atrakcji do zobaczenia był Klasztor Gelati. Całość położona jest na wzniesieniu, skąd rozciąga się piękny widok. Można tu dojść pieszo ale jest to długa i mecząca przechadzka. My dojechaliśmy tam samochodem, ale wiem że kursują też marszrutki.


Zarówno kompleks budynków jak i wnętrza kościołów są ciekawe i warto je zobaczyć. Niektóre komnaty skrywają niezliczone ilości fresków. Warto "zgubić" się w tych wnętrzach, zachodząc również do tych zupełnie nieoświetlonych. Kilka komnat było totalnie ciemnych i dopiero światło z lampy błyskowej pokazało jakie niezwykłości kryją się na ścianach.



Dotarliśmy na miejsce w czasie kiedy odbywało się nabożeństwo. 



Muszę przyznać że Gelati zrobił na mnie duże wrażenie, szczególnie swoją odmiennością. Inne monastyry były wyjątkowo podobne do siebie, wchodząc do pierwszego można było odpuścić sobie resztę bo na tyle niewiele różniły się od siebie.

Atrakcje, atrakcjami, ale jak poznać klimat miasta? Oczywiście spacerując po nim i próbując wtopić się w tłum. Udaliśmy się na targ. Po drodze spotkaliśmy coś co nazwaliśmy zagubioną budowlą Gaudiego, jak nic musiał tu kiedyś spędzać wakacje i popełnić takie oto dziełko.


Targ okazał się ogromny, a różnorodność, kolory i zapachy zachwycały, mogłabym spędzić tam wieki. Z resztą przy każdej okazji wracaliśmy w tamto miejsce. Tak przepysznych owoców, warzyw dawno nie jadłam. Do tego ser własnoręcznie wyrabiany, kopczyki mąki, różnokolorowe przyprawy, zioła..wszystko cieszyło oczy. 





Spotkaliśmy na targu pana który słysząc polski język zaciągnął nas do swojego stoiska i pokazał laurkę jaką dostał od zaprzyjaźnionych Polaków. Bardzo chętnie jak wszyscy inni zapozorował do zdjęcia.


Koło wejścia z targu jest ściana-pomnik, nie do końca wiemy czego ale jest warty przyjrzenia mu się dłużej.


Nieopodal targu znajduje się park, bardzo przyjemne miejsce, w którym na spokojnie można ochłonąć od gorąca, albo po prostu odpocząć.


Jest tam kawiarnia, która momentalnie nasuwa skojarzenie knajpy z czasów PRLu. Wygląd budynku z zewnątrz i wewnątrz, do tego pani stojąca za ladą, która jest wiecznie poddenerwowana-można powiedzieć, że cofnęliśmy się w czasie. Ciasto (domowej roboty) serwują tam dobre, ale mrożonej kawy nie polecam. 

Wieczorem park jest przyjemnie oświetlony i tętni życiem. Znajduje się tam tramwaj linowy łączący go z wesołym miasteczkiem. Sam lunapark nie zachwyca, ale widok na miasto jest zacny. Po drugiej stronie parku znajduje się podświetlana fontanna z ozłacanymi figurami zwierząt. Żeby dostać się do fontanny trzeba przedrzeć się przez sznur aut, który wyznaje prawo dżungli (fontanna jest w środku ronda), ale poszukiwaczom przygód może wydać się to atrakcyjne ;)


Uwagę przyciągają też straszydła, które jakby nie patrzeć tworzą klimat miasta. 




Kutaisi ma w sobie coś co przyciąga, coś co sprawia że czujesz się tam jak u siebie w domu-swobodnie jakbyś mieszkał tam od zawsze, a nie wpadł na zwiedzanie. My planowaliśmy tam jedną noc, skończyło się na tym, że to miasto stało się nasza bazą wypadową i spędziliśmy tam kilka dni dłużej.


Zdjęcie powyżej przedstawia chinkali, aż mi ślinka cieknie na ich wspomnienie. Chinkali to pierożki z mięsem i rosołkiem w środku. Chcąc je spałaszować łapie się za dzyndzelek na górze pieroga, nagryza, wypija rosół i dopiero później całą resztę. Niebo w gębie!



Nocowaliśmy zawsze w tym samym hostelu, który mogę w ciemno polecać i zachwalać. Pomoc, uprzejmość i gościna jaką oferują gospodarze jest niezwykła. Sam hostel jest bardzo zadbany, czysty, zaplecze kuchenne wyposażone jak w domu, nie ma do czego się przyczepić. Właściciele całkiem dobrze mówią po polsku, co jest dodatkowym atutem i ułatwieniem. Doradzą, pogadają, pomogą zaplanować trasę, a jak jest potrzeba, załatwią środek transportu i dopilnują żeby wszystko grało i buczało. To tam jadłam najlepsze jak dotąd chinkali i dowiedziałam się wielu ciekawych informacji na temat Gruzji, których w przewodnikach raczej nikt nie zamieszcza. To tam przyjeżdża masa rodaków, z którymi można gadać do rana o wyprawach i nie tylko.
Właściciele hostelu, od niedawna zajmują się tez wypożyczaniem samochodów..jeżeli tak samo przykładają się do swojego nowego biznesu jak do hostelu to nie ma co szukać innej wypożyczalni. 
Z tego co się orientuję zmienili niedawno adres hostelu, najlepiej sprawdzić na ich stronie:  http://hostelkutaisi.wordpress.com/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz