poniedziałek, 30 września 2013

O tym jak Kazbek nas puścił...

Kazbek ( Mkinwarcweri, Lodowy Szczyt) Jedni piszą że ma wysokości 5033 inni że 5047 m.n. p.m, skąd taka rozbieżność pojęcia nie mam. Na dobrą sprawę jest to mało istotne, więc przyjmijmy że jest to 5033 m. Góra jest jedną z wyższych na Kaukazie. Przebiega przez nią granica rosyjsko-gruzińska.





Planując wyprawę do Gruzji chciałam połączyć zwiedzanie z osiągnięciem czegoś "wow". Poczytałam  i doszłam do wniosku, że góra Kazbek będzie idealna. Jest wysoka ponad 5000m.n.p.m, a przy tym wyjście z naszym doświadczeniem, nie jest skazaniem siebie na śmierć. Z tego co dowiedziałam się z różnych blogów, góra wydawała się w miarę łatwa, jedynie kapryśna pogodowo. Mając jako taką wiedzę o górach zimą, warto było spróbować.

Nasza podroż zaczęła się z Kutaisi. W hostelu do którego przyjechaliśmy prosto z lotniska, dowiedzieliśmy się że za 3 dni ma być ładna pogoda na Kazbeku, a w kolejnych dniach pogoda ponownie miała się popsuć. Skoro tak, zdecydowaliśmy się jechać tam taksówką(żeby było szybciej), może nie wyszło to najtaniej, ale cóż, są ważne i ważniejsze rzeczy. Umówiliśmy się na następny dzień na rano, taksówka o dziwo była o czasie. Wrzuciliśmy plecaki do bagażnika i heja do Stepancmindy(Kazbeki).



Dojazd:
Jechaliśmy taksówką, a dokładniej prywatnym samochodem faceta który zaczepił nas na lotnisku, a właściciel hostelu Kutaisi wynegocjował u niego cenę i warunki, które nas usatysfakcjonowały. Nr telefonu naszego kierowcy +995 593 97 67 90 Zaza

Zaza zatrzymywał się w każdym miejscu w którym chcieliśmy, dzięki czemu mogliśmy zobaczyć twierdzę Ananuri




i postsowiecką półrotundę, która niby ma być pomnikiem przyjaźni rosyjsko-gruzińskiej.




Dodatkowo widoki rozciągające się po drodze zwalały z nóg.




Dzięki temu że jechaliśmy taksówką mogliśmy zatrzymywać się na zdjęcia nawet co 5 minut. Marszrutka takiej możliwości nie daje. Jednak mimo wszystko, ze względu na cenę, następnym razem wybrałabym marszrutkę. Nas przejazd z Kutaisi do Kazbegi kosztował 200 lari. Marszrutka wychodzi dużo, dużo taniej.



Podejście:
I dzień (21.08.2013)
Rano byliśmy jeszcze w cudownym hostelu Kutaisi, a już o 17 znaleźliśmy się na szlaku. Mimo zmęczenia podróżą, postanowiliśmy podejść jak najwyżej. Mieliśmy świadomość tego że ładna pogoda ma być tylko w piątek czyli za 2 dni i to wtedy powinniśmy atakować szczyt.

Droga do kościoła jest stroma i nudna. Mieliśmy jednak szczęście bo dość szybko zabrała nas na stopa terenówka, która wwiozła nas na górę, niedaleko Kościoła Cminda Sameba. Kościół jak kościół, ale widok za nim był bardzo zacny.



Wyruszyliśmy dalej do góry. Szło mi się ciężko, jak na pierwszy, "rozruchowy" dzień przystało. Plecak przypominał o sobie, a raczej o swojej zawartości sprzętowo- wyżywieniowej przy każdym kroku. Przed samą Przełęczą Krzyżową (2379m.n.p.m) postanowiliśmy rozbić namiot i wpaść w objęcia Morfeusza.

II dzień (22.08.2013)
Rano wypoczęci i najedzeni ruszyliśmy dalej. Przełęcz a raczej widoki z niej wynagrodziły nam trud dnia poprzedniego. Kazbek (co jest rzadkością) odsłonił się na chwilę całkowicie i pokazał w całej okazałości. Trzeba przyznać że jest piękną górą. I nawet gdyby nie udało się wejść na szczyt, to sam ten widok wart był podejścia na przełęcz.




Widoki widokami ale trzeba iśc dalej, teraz czekało nas zejście z przełęczy, co zawsze jest demotywujące (w końcu zejście oznacza, że trzeba będzie za chwilę wypedałowac tyle samo do góry) i przejście przez sławetną rzekę. Udało nam się nie zmoczyć choć niemało brakowało. Przechodziliśmy w miejscu gdzie jakiemuś nieszczęśnikowi utknął w rzece, między kamieniami kijek. Chwila odpoczynku i ruszyliśmy dalej.




Krajobraz zmieniał się wraz z wysokością..ciekawe czy właśnie takie widoki są na Marsie? :) Podejście do lodowca było kamieniste ale ciekawe. Gdyby tylko poranna pogoda czyli niebo z lekkimi chmurami, nie zmieniło się w jedną wielką chmurę..byłoby idealnie.




Ciekawą sprawa na lodowcu są konie, które wnoszą plecaki (czasami, jak w tym wypadku, zdarzają się walizki z kółeczkami) aż do schroniska. Byłam pewna, że taka usługa kończy się przed lodowcem..a tu niespodzianka. Konie taszczą wszystko aż na 3600 do samego schroniska. Na dobrą sprawę ich pozostałości, czyli miny przeciwpiechotne świetnie wskazują drogę. Jednym słowem idąc za gównem końskim, nie zabłądzisz nawet we mgle.






W schronisku zawitaliśmy ok 14 godziny, rozbiliśmy namiot, zjedliśmy i postanowiliśmy tego samego dnia wejść jak najwyżej, żeby złapać choć troszkę aklimatyzacji. Niebo wypiękniało więc szło się przyjemnie, choć wyjątkowo ciężko. Nie wiedzieliśmy czy zrzucić to na zmęczenie (w końcu od rana cisnęliśmy spod przełęczy) czy na wysokość.




W drodze na Plateau na własne oczy widzieliśmy powód nocnego wychodzenia na atak szczytowy. Ilości kamiennych lawin i lawinek jakie leciały z ogromną prędkością były nieprawdopodobne.



Dotarliśmy raptem na 4100 m i dosłownie padłam, marzyłam o powrocie do namiotu i śnie. Mimo zmęczenia, postanowiliśmy nazajutrz spróbować ataku szczytowego..jakby się nie udało to uznalibyśmy to za dzień aklimatyzacji i też nie byłoby źle. Poszliśmy spać pełni nadziei.


Widok z "hotelu" i wschodzący księżyc był nieziemski.





III dzień
Godzina 2:30 w nocy, budzik wyrywa nas z cudownego snu...buuu pora wstawać i wyjść z tego fantastycznie ciepłego śpiworka. Na szlaku znaleźliśmy się 3:15, niebo było przepięknie gwieździste, co nastrajało nas bardzo optymistycznie. Szanse na sprawdzalność prognozy pogody, którą usłyszeliśmy w Kutaisi zwiększała się z każdą godziną..na niebie nie było widać ani jednej chmurki.




Do I plateau szło nam się bardzo dobrze, myślę że to zasługa wcześniejszej aklimatyzacji. Niestety dalsza droga przysporzyła mi większe trudności, w sumie toczyłam walkę sama ze sobą o każdy krok. Traciłam nadzieje na powodzenie zdobycia szczytu. W nocy było zimno, nad ranem jeszcze zimniej więc o niczym innym nie marzyłam tylko o tym żeby wyjść w końcu z cienia. Okazało się to nie łatwe..większość drogi na szczyt jest po zachodniej stronie. Miałam kilka warstw na sobie, a byłam totalnie przemarznięta. W pewnym momencie szłam przed siebie chyba tylko z powodu słońca które tak cudownie oświetlało szczyt w oddali i przynosiło nadzieję na ogrzanie się w jego promieniach już niebawem (co w rzeczywistości wcale nie było niebawem ,tylko odległą przyszłością).



Szliśmy bez liny, choć mieliśmy ją w plecaku. Uznaliśmy że oboje chodzimy innym tempem i byłaby to ogromna męczarnia dla obojga. Oczywiście gdyby pogoda zepsuła się, natychmiast byśmy się związali. Niektóre ekipy szły z liną, ja myślę że w tamtych warunkach nie było takiej konieczności.


Ostatkiem sił osiągamy szczyt jako 3 i 4 osoba tego dnia. Widok był nieziemski ale nie zostaliśmy tam długo. Zrobiliśmy kilka fotek i rozpoczęliśmy zejście do schroniska. Droga ciągnęła się niemiłosiernie, ale widoki i grzejące słońce, nagradzały nam ten trud.

Ostatnie i najbardziej strome podejście na szczyt
Szczyt Kazbek 5033 m.n.p.m
Widoki ze szczytu


W drodze powrotnej robiliśmy wiele długich przystanków, a to na herbatę, a to na czekoladę, a to tak po prostu posiedzieć w słońcu i napawać się widokami. Na jednym z takich odpoczynków widzieliśmy jak rosyjski przewodnik zjechał ze stoku dobre 100 metrów. Krzyknęliśmy czy wszystko w porządku, bo wyglądało to groźnie i czy zejść do niego, ale machnął ręką że wszystko jest dobrze. Poczekaliśmy na niego żeby sprawdzić czy faktycznie nic mu się nie stało. Jako że my nie mówimy po rosyjsku a on po angielsku, dowiedzieliśmy się jedynie, że sczepiły mu się raki, przez co stracił równowagę. Dobrze że nie trafił na szczelinę i że nie było tam przepaści tylko w miarę łagodny stok. Mogłoby skończyć się to tragicznie.






W schronisku byliśmy ok 15, przekąsiliśmy coś na szybko i momentalnie poszliśmy spać. Wystarczyły nam 3 godziny żeby odpocząć i udać się z całym majdanem w jakieś przyjemniejsze i bardziej odludne miejsce na nocleg.



Ok 20 dotarliśmy za rzekę gdzie są bardzo fajne miejsca na rozbicie namiotu, z widokiem na Kazbek. Który jeszcze bezchmurny, następnego dnia o poranku był znacznie mocniej zaśnieżony, a wierzchołek ciągle ukryty w chmurze.

IV dzień
Gratulowaliśmy sobie decyzji, aby atakować szczyt mimo złej aklimatyzacji, bo na następny dzień nie mieliby żadnego widoku i szlibyśmy ciągle w chmurze. Cóż, tym razem Lodowa Góra nie miała serca z kamienia i dała się zdobyć :)





Zwiedziliśmy Cminde Samebę, skupiając się bardziej na otoczeniu w którym została wybudowana.





Droga do Kazbegi strasznie się ciągnęła..na szczęście na miejscu szybko udało nam się coś zjeść i znaleźć miejsce noclegowe. 



Market Google niestety nie jest tak zaopatrzony jak jego pierwowzór internetowy, poza podstawowymi produktami jest mocno wybrakowany.



Po szybkim prysznicu i drzemce poszliśmy na umówione wcześniej spotkanie z przypadkowo poznanym, małżeństwem Polaków, podróżujących po całym świecie VW Transporterem przerobionym na kampera. Wieczór był wypełniony bardzo ciekawymi opowieściami i należał do wyjątkowo udanych. 
Rano wskoczyliśmy do marszrutki do Tbilisi..i tak skończyła się nasza przygoda z Kazbekiem.

Kilka praktycznych wiadomości
Czas:
1.Kutaisi-Kazbegi ok 5,5h (z przerwą na Twierdze Ananuri, Przełęcz z punktem widokowym, punkt widokowy z mozaikowym pomnikiem i 2 ekspresowe przerwy na zdjęcia)
2.Kazbegi-miejsce zaraz pod podejściem na Przełęcz Krzyżową nam zajęło 3,5 godziny ale z podwózką pod Cminda Sameba.
3. Przełęcz-Meteo ok 6h
4. Meteo-4100m.n.p.m-Meteo ok 5h
5. Meteo-szczyt ok 7h
6. Szczyt- Meteo ok 5h ale baaardzo relaksacyjnie z wieloma przystankami
7. Meteo-miejsce noclegowe za rzeką ok 2/3 h

Nocleg:
1. Przed i za rzeką (idąc w stronę szczytu) jest sporo miejsc gdzie można rozbić namiot, mniej popularne jest to przed rzeką i mnie ono znacznie bardziej pasowało. Płasko  wiele miejsc przygotowanych pod namiot tzn. osłoniętych kamieniami, blisko do rzeki.

Widzieliśmy sporo namiotów przy Cmindzie Samebie..ale rozbijając się tam trzeba nastawić się na tłumy turystów, przejeżdżające co chwila terenówki i wszędobylskie krowy.

2.W Stacji Meteo jest sporo miejsc noclegowych, szczególnie polecane są te otoczone kamieniami a co za tym idzie osłonięte przed wiatrem. Za namiot płaci się 10 lari, jest możliwość noclegu w schronisku, ale nie znam ceny. Toaleta jest straszna..widziałam już wiele, ale tamta mnie przeraziła! Pitna woda jest dostępna cały czas, jednak przed atakiem szczytowym lepiej nabrać ją dzień wcześniej bo w nocy zwykle zamarza.
Dobrym rozwiązaniem jest nocleg powyżej schroniska ale jeszcze przed plateau, tam też są miejsca przygotowane na namiot(otoczone kamieniami), nocleg jest darmowy i zawsze to bliżej do szczytu.

Niektórzy śpią na I lub II plateau, miejsce fajne ale położone na wysokości ponad 4000m. Teoretycznie mówi się że powinno się spać nisko, a aklimatyzować się wchodząc wysoko. Z drugiej strony zaoszczędzamy sporo czasu, omijamy lawiny kamienne i mamy mniej godzin męczącego podejścia..Wszystko rozchodzi się o to jak zareaguje organizm na nocleg na takiej wysokości. Jeżeli dobrze to lepiej wybrać opcje plateau. My woleliśmy nie ryzykować, z resztą nie mieliśmy czasu.
Spotkaliśmy też kilka osób które spały na plateau i uważali to za błąd..nie przesypiali nocy, więc na szczyt szli wykończeni.

Choroba wysokościowa:
U mnie zauważalna była senność, praktycznie przysypiałam na czekanie.
Za to żadne z nas nie cierpiało na ból głowy, który bardzo często występuje na tego typu wysokościach.
Gdzieś wyczytałam że środkiem zapobiegającym bólowi w wysokich górach jest ibuprofen. W aptece nie byli w stanie udzielić mi odpowiedzi czy faktycznie jest to prawda. Mimo wszystko zdecydowaliśmy się spróbować. Braliśmy Ibuprofen co 6 h i 2 godziny przed atakiem szczytowym. Głowa żadnego z nas nie bolała, jedynie na samym szczycie zaczynała lekko ćmić. Jednak ostatnia dawkę przyjęliśmy 7 godzin wcześniej, także teoretycznie tabletki mogły już przestać działać. Od razu zaznaczam że brak choroby mógł być efektem placebo, albo po prostu nasze organizmy dobrze reagują na wysokość. Nie biorę odpowiedzialności za ten sposób.
UWAGA!!! nie można brać Ibuprofenu jeżeli objawy choroby wysokościowej już wystąpiły. Wtedy należy natychmiast schodzić!! Ibuprofen ma zapobiegać, nie leczyć!!

Sprzęt:
  1. czekan, raki- bez względu na pogodę..konieczne!!
  2. lina, śruby lodowe i cały szpej-trzeba mieć, ale niekoniecznie muszą się przydać.
  3. ciepłe i nieprzemakalne ciuchy-w nocy i nad ranem jest bardzo zimno, a pogoda na Kazbeku jest wyjątkowo zmienna. Śpiwór zimowy, ale wiem że są i tacy którzy pod zwykłym też dają radę się wyspać.
  4. okulary przeciwsłoneczne z dużym filtrem i krem z filtrem
  5. Mapa, my mieliśmy tą Gruzja. Kaukaz 1:75 000. Kazbek, Ushba, Shkhara. Mapa turystyczna, trekkingowa. ExpressMap i byliśmy z niej bardzo zadowoleni.
  6. Kuchenka - zastanawialiśmy się czy nasza gazowa kuchenka da radę i nie mieliśmy z nią problemu, ale było wtedy w miarę ciepło. Polecana jest taka na benzynę. 

Prowiant: (niebawem zrobię osobny post ze zdjęciami i konkretniejszymi wiadomościami)


Przygotowując się na wyjazd w wysokie góry miałam mętlik w głowie, zupełnie nie wiedziałam co będzie pożywne, lekkie, jak najmniej chemiczne i w miarę smaczne. Oczywiście są gotowe produkty lifolizowane ale po pierwsze drogie a po drugie z moją mania czytania etykiet są po prostu nie do przyjęcia!!
Moim optymalnym rozwiązaniem były:
1. suszone mięso
Kupujemy chude mięso, wycinamy wszystkie tłuszczyki itp, tak aby zostało samo mięso (tłuszcz szybko się psuje) kroimy na jak najcieńsze plastry. Najlepiej na ok 1,5/2h wstawić mięso do zamrażalnika, wtedy łatwiej będzie je pokroić. Umyć, odsączyć, doprawić. Ja robiłam kilka rodzajów( w soli i pieprzu, w czosnku, w zalewie piwnej, w ziołach) lepiej nie przesadzić z przyprawami, przesolone mięso w górach nie jest niczym dobrym.
Nabijamy mięso na wykałaczki, lub przewlekamy przez nitkę  i zawieszamy na "kratce" z piekarnika.
Wstawiamy do nagrzanego na ok 60 stopni. Ciężko powiedzieć na jaki czas, każde z mięs wymaga innego czasu suszenia. Jedno było gotowe po 3 godzinach inne musiałam suszyć aż 6 godzin. Ja sprawdzałam czas metodą prób i błędów. Te które wyglądały już na wysuszone, po prostu łamałam i sama oceniałam czy jest wystarczająco dobre. Dobrze byłoby nie przesuszyć takiego mięsa, jest wtedy twarde i ciężko je jeść.
Nie wiem dlaczego ale podobno lepiej suszyć przy otwartych drzwiczkach.
2. domowa żywność liofilizowana
Tak na szybko ( w osobnym poście opiszę wszystkie kroki po kolei) opisując, najpierw gotujemy posiłek, a później suszymy go w kuchence. Sprawdzałam na kaszy gryczanej z warzywami, da się i faktycznie po zalaniu tego wrzątkiem wszystko robi się mięciutkie.
3. musli z kaszką dla dzieci
Sposób znany chyba każdemu. Mieszanka najlepiej własnoręcznie dobrana (orzechy, zboża, rodzynki..węglowodany, węglowodany i jeszcze raz węglowodany) wymieszana z mleczno-ryżową kaszką dla dzieci.
4. CZEKOLADA, batoniki itd
czyli również węglowodany, nie wyobrażam sobie wyjścia w góry bez czekolady. Wiem, wiem są różne opinie na temat takiej diety. U mnie sprawdza się wyśmienicie. Czekolada jest nagrodą, zastrzykiem energetycznym, poprawiaczem humoru..w moim wypadku nie ma gór bez czekolady. Ostatnio zaczęłam zabierać ze sobą gorzka czekoladę z dodatkami np pomarańczą/kokosem..smakuje równie wyśmienicie co mleczna z orzechami(mój absolutny faworyt) a dodatkowo nie jest jedynie pustą kalorią :)
5. Herbata i woda
to samo co z czekoladą, nie wyobrażam sobie wyjścia w góry bez herbaty ( szczególnie zimą) i wody.
Herbatę jeżeli jest taka możliwość staram się troszkę posłodzić. Do wody zwykle dodaję tabletkę musującą(magnez/multiwitamina/wapno) ale taka bez aspartamu.

Po zejściu z gór jedliśmy w miejscu gdzie udało nam się zostawić plecaki (bety nieprzydatne w górach, za to niezbędne na plaży i w cywilizowanych warunkach) Osobiście nie polecam tej jadłodajni. Jak na Gruzję wyjątkowo niedobre jedzenie, wcale nie najtańsze choć wystrój i cały budynek mógłby wskazywać że jest to jadłodajnia dla bezdomnych. Pani (chyba właścicielka) bardzo miła i uczynna osoba, ale jednak na drugi raz wybrałabym inne miejsce, a w Kazbegi jest ich masa. Niestety nie mam zdjęcia ale jadłodajnia była chyba przedostatnim budynkiem po prawej stronie przed mostem za którym skręca się na szlak na Kazbek. Brama jest, z tego co pamiętam niebieska i prowadzi również do targu warzywnego.

Dojazd:
Jak wcześniej wspominałam my przyjechaliśmy taksówką, ale bardziej polecam marszrutki. Wychodzi znacznie taniej a w cenę biletu wliczone są dodatkowe atrakcje...Takie troszkę wesołe miasteczko na kółkach.
Marszrutki odjeżdżają z głównego placu, nie sposób go nie zauważyć. U prywaciarzy warto się targować(nawet nie znając języka) no i bez względu na to czy jest to państwowa czy prywatna marszrutka, dobrze jest nastawić się na niezłą jazdę w mega zatłoczonym busie. Dla delikatnych żołądków polecam awiomarin.

1 komentarz:

  1. Świetny wpis i przede wszystkim cudowne zdjęcia! Zazdroszczę Ci, że mogłaś pochodzić po Kaukazie, bo ja tylko doszłam do lodowca Gergeti...
    Gruzja jest niesamowita! Za rok znów planujemy tam jechać, ale głównie do Armenii i może Azerbejdżanu i Iranu, ale to nie jest jeszcze pewne.
    Dziękuję Ci bardzo za komentarz na moim blogu Cztery Żywioły.
    Powodzenia w prowadzeniu bloga!
    Pozdrawiam,
    Zosia

    OdpowiedzUsuń