poniedziałek, 11 listopada 2013

Galdhopiggen (Galdhøpiggen) droga alternatywna

To że staramy się w miarę możliwości często bywać w górach jest w miarę jasne. Jak nadrobię zaległości w postach z kolejnych wypadów, stanie się to już zupełnie oczywiste. Jako że mamy okazję poznać Norwegię troszkę lepiej, nie było opcji żebyśmy nie odwiedzili norweskich gór.

Wraz z Anią i Jarkiem (parą którą poznaliśmy około 2 tygodnie wcześniej, a już mieliśmy ochotę wybrać się z nimi w góry. Nie ma to jak ludzie nadający na podobnych falach) postanowiliśmy zdobyć najwyższy szczyt Norwegii czyli Galdhopiggen 2469 m.n.p.m. Oczywiście panowie nie byliby sobą gdyby chcieli tę górę zdobyć w klasyczny sposób. Nie bacząc na trudności, ambitnie wybrali drogę zupełnie alternatywną. Żadne z nas nie wiedziało czego się spodziewać. Mimo to wiara, że osiągniemy szczyt trzymała się nas wszystkich.

Niebieska linia pokazuje naszą trasę.
                                     

Droga zaczynała się przy hotelu Elvesæter, tam też zostawiliśmy samochód. Przeszliśmy przez jezdnie i od tego momentu było już tylko pod górkę. 
Początkowo szliśmy przez las, przez który prowadziła droga zaznaczona na mapie jako droga dla traktorów. Przyznaje, nie znam się na traktorach, ale moja wyobraźnia nie jest w stanie znaleźć odpowiedzi jakby musiał wyglądać ów traktor żeby wjechać pod tak stromą, wąską i nierówną drogę.

Pogoda od początku nam nie sprzyjała, zimny wiatr i deszcz nie napawały nas optymizmem. Do tego długie i monotonne podejście zupełnie nas wymęczyło.

                                               


Szczególnie bardzo strome i śliskie podejście lodowcem było wykańczające.

                            




Gdy zaczęły pojawiać się szczeliny, postanowiliśmy się związać liną. Szczeliny nie należały do dużych, dodatkowo wszystkie były pięknie odkryte. Większość można było przeskoczyć lub obejść kilka metrów dalej. Jednak dla bezpieczeństwa i odciążenia tragarzy czyt. męskiej części ekipy, woleliśmy sprzęt założyć na siebie.


Na wypłaszczeniu postanowiliśmy chwilę odpocząć i coś zjeść. Wytapianie śniegu i gotowanie "obiadu" zajęło więcej czasu niż się spodziewaliśmy, ale warto było. Makaron z zupą jarzynową o konsystencji sosu,  natychmiast zaspokoił nasz głód. Nawet słońce nieśmiało zaczynało przebijać się przez chmury. Tak milo nam się siedziało że damska cześć ekipy zaprotestowała i nie zgodziła się na dalszy "atak szczytowy"


Panowie bardzo chcieli iść dalej. Jednak my miałyśmy silniejsze argumenty. Nie byliśmy przygotowani na biwak. Nie wzięliśmy ze sobą, ani namiotów, ani śpiworów. Było już późno i najprawdopodobniej schodzilibyśmy po ciemku...przy szczelinach.
Hmm czerwiec, Norwegia i ciemna noc?? - ten argument nie byl za dobry.
Cóż, tak na prawdę, głównym powodem naszej rezygnacji, był brak jakichkolwiek sił i chęci na dalsza wędrówkę.
Tak czy inaczej, wygrałyśmy!


Ponownie powiązaliśmy się i powolutku rozpoczęliśmy zejście. Pierwszy na linie był Piotrek, następnie ja i Ania, całość zamykał Jarek. I to on właśnie wpadł na pomysł sprawdzenia nas w akcji ratunkowej. Nikomu nie mówiąc, postanowił poświecić się i wpaść/wbiec do jednej ze szczelin.


Ania jako pierwsza odczuwająca napięcie liny zareagowała profesjonalnie. Wbiła czekan w lód i zaparła się całą sobą na nim. Nadszedł czas na dalszą akcję. Jak wyciągnąć Jarka, który postanowił utrudnić nam sprawę i wymyślił że ma złamaną nogę? Może zostawić go w tej szczelinie, w końcu i tak nie da rady zejść na dół ze złamaną nogą?!
Tego nie moglibyśmy zrobić!


Od tego momentu dowodzenie nad akcją ratunkową przejął Piotrek. Przypomniał sobie chyba wszystkie węzły jakie były pokazane w katalogu Petzla i starał się odpowiednio je zastosować. Trzeba przyznać że nieźle mu z tym poszło. Jarek, zaufał nam w 100%, wolał nie dopytywać jakie węzły zastosowaliśmy, ile śrub jest w stanowisku..



Silą 2 osób, w tym jednej kobiety, wyciągnęli "rannego" chłopaka ze szczeliny.
Przy ogólnym nastroju zabawy, nie zauważył nikt że zaraz za szczelina z której wyciągamy Jarka, znajduje się następna dziura. Niestety nieszczęśnik, tym razem już niezaplanowanie, wpadł do kolejnej szczeliny. Wyszedł z tego cały i zdrowy, jedyne zanotowane straty-okulary przeciwsłoneczne, ponoć bardzo fajne.


Po całej akcji ratunkowej, poszkodowany pokazał nam, którymi węzłami moglibyśmy jeszcze bardziej ułatwić sobie wyciąganie go z opresji. Poza tym wytknął kilka błędów..w tym jeden podstawowy: "stanowisko z jednej śruby, całkowity zakaz"


Choć nie zdobyliśmy szczytu, wyjazd okazał się bardzo udany. Myślę że nie bawilibyśmy się aż tak dobrze na zwykłym szlaku nawet gdybyśmy zdobyli szczyt.






2 komentarze:

  1. Świetnie przeprowadzona akcja ratownicza :)
    Pozdrawiam Yardo :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo..choć jeżeli chodzi o mnie to pochwała jest zupełnie niezasłużona. Podczas akcji, większość czasu byłam jedynie biernym obserwatorem-fotografem :)
      Pozdrawiam również :)

      Usuń